3 IX - zostałam z pozostałą grupą sanitariuszek skierowana do objęcia szpitala na ul. Misyjnej - róg Racławickiej, w klasztorze sióstr Franciszkanek-Misjonarek. Po drugiej stronie Misyjnej znajdował się też szpital powstańczy.
Ranni leżeli na Sali w półsuterenie, połączonej z salą operacyjną. W szpitalu tym zastałyśmy kilka sióstr oraz następujących lekarzy: dra Blocha (ps. "Mikrob"), dra Zana, dra Słobodziana i dra Wojnicza (okulista). Kapelanem był tu ks. Jan Zieja, który wychodził z posługą kapłańską na różne punkty walczącego Mokotowa. Siostrą operacyjną została przybyła z nami Maka Rudzińska.
Rannych stale przybywało. Brakowało już łóżek. Kładliśmy rannych w nogach innych rannych, już leżących na zsuniętych łóżkach. Potem wsuwało się rannych pod łóżka, a w ostatnich dniach leżeli nawet w przejściach, tak że trudno było przejść z noszami do Sali operacyjnej. Brakowało często leków, po które chodziłam do zbombardowanego szpitala Elżbietanek. Stamtąd też udawało mi się czasem dostać dla ciężko rannych ryż czy czerwone wino na wzmocnienie. W tym okresie jedliśmy tylko kasze jęczmienną, rozgotowaną w wodzie. Kiedyś idąc obładowana butelkami z lekarstwami w nocy przez Skwer Dreszera zostałam oświetlona wystrzeloną z fortu rakietą-lampionem i ostrzelana z broni maszynowej. Stałam bez ruchu, a różnokolorowe kulki (chyba tzw. ekrazytówki) bzykały dookoła mnie, niektóre wpadały w ziemię przede mną, obsypując mi nogi ziemią. Do zgaszenia rakiety żadna mnie nawet nie drasnęła.
Ranni leżeli na Sali w półsuterenie, połączonej z salą operacyjną. W szpitalu tym zastałyśmy kilka sióstr oraz następujących lekarzy: dra Blocha (ps. "Mikrob"), dra Zana, dra Słobodziana i dra Wojnicza (okulista). Kapelanem był tu ks. Jan Zieja, który wychodził z posługą kapłańską na różne punkty walczącego Mokotowa. Siostrą operacyjną została przybyła z nami Maka Rudzińska.
Rannych stale przybywało. Brakowało już łóżek. Kładliśmy rannych w nogach innych rannych, już leżących na zsuniętych łóżkach. Potem wsuwało się rannych pod łóżka, a w ostatnich dniach leżeli nawet w przejściach, tak że trudno było przejść z noszami do Sali operacyjnej. Brakowało często leków, po które chodziłam do zbombardowanego szpitala Elżbietanek. Stamtąd też udawało mi się czasem dostać dla ciężko rannych ryż czy czerwone wino na wzmocnienie. W tym okresie jedliśmy tylko kasze jęczmienną, rozgotowaną w wodzie. Kiedyś idąc obładowana butelkami z lekarstwami w nocy przez Skwer Dreszera zostałam oświetlona wystrzeloną z fortu rakietą-lampionem i ostrzelana z broni maszynowej. Stałam bez ruchu, a różnokolorowe kulki (chyba tzw. ekrazytówki) bzykały dookoła mnie, niektóre wpadały w ziemię przede mną, obsypując mi nogi ziemią. Do zgaszenia rakiety żadna mnie nawet nie drasnęła.
Wspomnienia komendantki sanitariatu Anny Danuty Staniszkis ps. Jagienka spisane z latach 80-tych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz